Марек Вавжкевич ⁘ Marek Wawrzkiewicz (1937)

НАЙДЕННЫЕ СТИХИ

В закоулках ящиков стола,
В книгах,которые давно не открывались,
Рядом с мусорной корзиной, на конверте
С письмом официальным нашел я
Обрывки стихов, вопросов, заданных миру,
И себе самому.

Зачем писал я их, если они не задержались ни в ухе,
Ни в глазу, ни в сердце, ни в мозгу, хоть этого
Меньше всего я мог бы ожидать?

Кому читал я этот стих, в котором
Случился этот вот пейзаж,
Эта буря в стакане воды,
Этот дождь мимолетный
И этот ночной песок в глазах?

Когда это произошло?
Кем была та девушка,
В которую я мог влюбиться?
И что то были за дела, ради которых
Я не пошел на встречу?
Каким был этот спазм, отчаянье, прозрение,
Виды чужого города, олень
Бегущий по лесной тропинке, погруженье в сон?

Зачем я их писал, зачем мы пишем,
Если это мешает нам 
Смотреть телевизионные сериалы
Или остолбеневшие ночи?
Зачем мы существуем, мы,
Пережитки бесповоротно ушедших эпох,
Если мы никому не нужны,
Как смутно мерцающие
Фонарики с гаснущей батарейкой?

Трупики стихов, останки дерзких вопросов,
Неизлечимые ответы.

Может быть Господь Бог их читает, у него много времени,
Ведь Он не смотрит телесериалов.

Давайте поверим как можно скорее в Господа Бога.
Пусть станет он тем самым читателем,
Который в нас, одиноких,
Еще немного верит.

2006


НЕДОДЕЛАННЫЕ СТИХИ

Мыкаются во мне недоделанные стихи,
Обгоревшие, увечные, с выпученным глазом,
С перебитой голенью, с опухолью на затылке.

Постанывают, заходятся в хриплом кашле,
Вытирают нос рукавом, толкаются у печи
И неизвестно чего хотят.

Я не уверен в своем отцовстве. Так или иначе,
Ложе наверняка не было брачным, а мать
Забыта. Я не помню даже
Акта зачатия. Однако их я как-то узнаю —
По гримасе лица, по жесту обугленной руки,
По идиотскому взгляду в пространство стенки.

Я к ним порой бываю добр. Дам одному
Горчицы зернышко, другому каплю водки,
А третьего огрею тряпкой так,
Чтобы не слишком было больно.

Я знаю, что людей из них не выйдет,
Я знаю, что они не выйдут к людям.
Но не поделать с ними ничего, коль есть они,
Неведомо откуда, зачем и почему.

Но это, впрочем, и не так уж странно,
В этом страннейшем из миров.

2006


ГИБЕЛЬ

Город захвачен. Хоть милосердный утренний туман
Еще скрывает пепелища и сочащиеся раны,
Обрубки парковых деревьев, опухшие трамваи,
Но чад и гарь, и смрад разрушенных сортиров
Не оставляют нам иллюзий: мы проиграли.

Робкое солнце, что было нашим еще вчера,
Взойдет над горизонтом и откроет правду,
Горькую правду катастрофы и позора.
А на предательском ветру взовьются флаги
Победоносной рати: Tesco, Lidl, Biedronka.
McDonald's и Real. И их приспешников.
Вновь захватили нас изменой и коварством.

Зловеще зазвучит музыка касс фискальных, 
Зрачки оставшихся в живых пронзят огни реклам,
И как невольников скуют нас кандалами
Скидок и промо-акций. И мы пойдем в оковах
Туда, откуда позовут. Так гнали на убой
В былые времена телят невинных.

На перекрестке улиц Славной и Свободной
В мучениях сгорает последний продавец
Колбас домашних, ветчины и зельца.
Уж гиря выпала из неумытых рук,
Не выдана и сдача. А предатель ветер
С него уже срывает последний запах чеснока.

Но ничего! Живые пусть надежды не теряют
И пусть надежда в умерших живет:
Победа будет наша. Далекий правнук не забудет
И факел передаст грядущим поколеньям.
А уж они-то, молодые, в зареве зарниц
Память о павших сохранят, воздвигнув монумент
Районной лавки овощной. И двинутся рядами
Чтоб у святыни  головы склонить смиренно
И возложить торжественно венки — из лука, помидора,
Редиски, щавеля, салата и укропа.

И там задумаются над оправленным в гранит
Стены фрагментом, пережившем гибель,
С загадочною надписью начертанною спреем
Слабеющей рукой: ПОЦЕЛУЙТЕ МЕНЯ В ЗАДНИЦУ.

И бросят громко клич, клич ритуальный,
Чей автор неизвестен: ВЗАИМНО! ВЗАИМНО!

2010


ИМПЕРИЯ

Поздней ночью уехали варвары. Незаметно.
Стук копыт, обмотанных тряпками, был как урчание
Грозы бушующей за горизонтом. Остались
Глиняные черепки, смрад погасших костров,
Несколько дырявых шлемов. Вывезли даже трупы...

Они покинули империю, словно ей погнушавшись. Словно
Им было достаточно факта победы и записи в хронике 
Хрупкой как амфора. Пейзаж лишился
Раздутых конских ноздрей, свиста мечей и арканов,
Горловых воплей завоевателей и насильников,
Густой пыли и срубленных голов молодых деревьев.

Империя отдыхает, слово она неустанно
Пробуждалась от сна. Проводит дрожащей рукой
По едва пораненной коже. Считает
Следы любовных укусов, волнующие теперь
Сладкими воспоминаниями желанного насилия.
Ах, довольно уж было той сытой стабильности.

Империя, может быть женщина. Дородная, почти перезревшая.
Как будто невольным жестом она призвала любовника.
Слабо сопротивляясь, криком  к оружию не взывала.
На всклокоченных заливных лугах постели
Отдалась она гордо и с тактом.

Теперь озирается. Ленивые, белые груди,
Выпуклый, еще гладкий живот, слишком пышные бедра
С заметной при дневном свете паутинкой,
Старательно подстриженный лобок
С модной в этом сезоне прической ирокеза — 
Нельзя себя запускать, что бы сказало
общественное мнение.

Предполуденный час. Империя прислушивается:
Может вернутся варвары? Нет, это гостиничный персонал
В двери стучит. Скоро закончатся сутки.

2011

Перевел с польского Владимир Штокман

 

WIERSZE ZNALEZIONE

W zakamarkach szuflad,
W dawno nieotwieranych książkach,
Obok kosza na śmiecie, na kopercie
Z urzędowym listem znalazłem
Strzępki wierszy, pytań zadanych światu,
Ale również sobie.

Po co je pisałem, skoro nie zostały w uchu,
Oku, sercu i w mózgu   choć tego
Najmniej się mogłem spodziewać?

Komu przeczytałem ten wiersz, gdzie
Zdarzył się ten krajobraz,
Ta burza w szklance wody,
Ten przelotny deszcz
I ten nocny piasek w oczach?

Kiedy to się stało?
Kim była ta dziewczyna,
Którą mogłem pokochać?
Co znaczą te sprawy, dla których
Nie poszedłem na spotkanie?
Jaki był ten spazm, rozpacz, otwarcie oczu,
Widok obcego miasta, jeleń
Biegnący leśną ścieżką, zasypianie?

Po co pisałem, po co piszemy,
Skoro nam to przeszkadza
W oglądaniu seriali telewizyjnych
Albo osłupiałych nocy?
Po co jesteśmy   my,
Przeżytki bezpowrotnie minionych epok,
Skoro nikt nas nie używa,
Nawet jako mgliście migoczących
Latarek z gasnącą baterią?

Trupki wierszy, zwłoki zadufanych pytań,
Nieuleczalne odpowiedzi.

Może czyta je Pan Bóg, on ma wiele czasu,
Jeśli nie ogląda seriali w telewizji Polsat.

Uwierzmy, czym prędzej uwierzmy w Pana Boga.
Niech będzie tym czytelnikiem,
Który w nas, samotnych,
Jeszcze trochę wierzy.

2006


WIERSZE NIEDOROBIONE

Tułają się we mnie te wiersze niedorobione,
Nadpalone, ułomne, z wytrzeszczonym okiem,
Przetrąconym piszczelem, guzem na potylicy. 

Pojękują, zanoszą się ochrypłym kaszlem,
Wycierają nos w rękaw, rozpychają przy piecu
I nie wiadomo czego chcą.

Nie jestem pewien swego ojcostwa. Tak czy owak
Łoże z pewnością było nieprawe, a matka
Zapomniana. Nie pamiętam nawet
Aktu poczęcia. Jednak je jakoś rozpoznaję –
Po grymasie twarzy, geście usmolonej dłoni,
Po idiotycznym zapatrzeniu w przestrzeń ściany.

Mam dla nich trochę czułości. Jednemu dam
Ziarenko gorczycy, drugiemu kropelkę wódki,
Innemu przyleję ścierką, ale tak
Żeby nie bardzo bolało.

Wiem, że nie wyjdą na ludzi.
Wiem, że nie wyjdą do ludzi.
Ale nie ma na nie rady, skoro są,
Nie wiadomo skąd, dlaczego i po co.

To zresztą nie jest takie dziwne
W tym zadziwiającym świecie.

2006


ZAGŁADA

Miasto zdobyte. Wprawdzie miłosierna mgła poranna 
Jeszcze okrywa zgliszcza i broczące rany, 
Kikuty drzew parkowych, wybrzuszone tramwaje,
Ale swąd spalenizny i smród strzaskanych toalet
Nie pozostawia złudzeń: przegraliśmy.

Nieśmiałe słońce – jeszcze wczoraj nasze –
Wespnie się nad horyzont i ujawni prawdę,
Bolesną prawdę klęski i sromoty.
A potem wiatr przekupny rozwieje sztandary
Zwycięskich hufców: Tesco, Lidl, Biedronka.
McDonald, Real i ich sprzymierzeńców.
Znowu nas wzięto zdradą i podstępem.

Zabrzmi złowieszcza muzyka kas fiskalnych,
Źrenice żyjących przetną błyski reklam
I nas, niewolnych, zakują w kajdany
Promocji, bonifikat. Pójdziemy spętani
Tam, skąd zawołają. Tak w pradawnych czasach
Szły na rzeź poganiane niewinne cielęta. 

Na skrzyżowaniu ulic Wielkiej z Niepodległą
Dogorywa w męczarniach ostatni sprzedawca
Wiejskiego salcesonu, boczku i kiełbasy.
Już z dłoni niedomytych wypadł mu odważnik
I nie wydana reszta. A zdradziecki podmuch
Zdziera z niego ostatnią, gasnąca woń czosnku.

Ale nic to! Niech żywi nie tracą nadziei
I niech nadzieja żyje we wszystkich umarłych:
Zwycięstwo będzie nasze. Późny wnuk spamięta
I przekaże pochodnie przyszłym pokoleniom.
A oni, młodzi, rozświetleni łuną
Uczczą pamięć poległych. I wzniosą monument
Miejskiego warzywniaka. I pójdą szeregiem
By pod tym świętym miejscem kornie skłonić czoła
I złożyć pyszne wieńce – z pora, pomidora,
Rzodkiewki i botwinki, szczypiorku i kopru.

I zadumają się chwilę nad wprawionym w cokół
Fragmentem muru, co przetrwał zagładę
Z inskrypcją zagadkową napisaną spreyem
I martwiejącą ręką: CAŁUJCIE MIE W DUPE.

I wzniosą gromko okrzyk, okrzyk rytualny
Nieznanego autorstwa: NAWZAJEM! NAWZAJEM!

2010


IMPERIUM

Późną nocą odjechali barbarzyńcy. Niepostrzeżenie.
Stukot kopyt owiniętych szmatami był jak pomruk
Burzy buszującej za horyzontem. Zostały
Gliniane skorupy, swąd wygasłych ognisk,
Kilka dziurawych hełmów. Wywieźli nawet trupy...

Opuścili imperium jakby nim pogardzili. Jakby
Wystarczał im fakt zwycięstwa i zapis w kronice
Kruchy jak amfora. Krajobraz zubożał
O rozdęte końskie chrapy, świst mieczy i arkanów,
Gardłowe wrzaski zdobywców i gwałcicieli,
O gęsty kurz i ścięte głowy młodych drzewek.

Imperium odpoczywa -jakby nieustannie
Budziło się ze snu. Przesuwa niepewną dłonią
Po ledwie zranionym naskórku. Liczy
Ślady miłosnych ukąszeń przejmujące teraz
Słodkim wspomnieniem upragnionego gwałtu.
Ach, dość już było sytej stabilizacji.

Imperium, może kobieta. Dorodna, już prawie przejrzała.
Niby mimowolnym gestem przyzwała kochanka.
Walczyła słabo, krzykiem nie wzywała do broni.
Na wzburzonych łęgach pościeli
Uległa w dumie i dyskrecji.

Teraz spogląda po sobie. Leniwe, białe piersi,
Wypukły, jeszcze gładki brzuch, zbyt obfite uda
Z widoczną w świetle dziennym pajęczą siateczką,
Starannie przystrzyżone włosy łonowe
W modna w tym sezonie fryzurę irokeza -
Nie wolno się zaniedbywać, co by powiedziała
Opinia publiczna.

Jest przedpołudnie. Imperium nasłuchuje:
Może wrócą barbarzyńcy? Nie, to służba hotelowa
Stuka do drzwi. Niebawem skończy się doba.

2011