WIERSZE WYBRANE
PAMIĘCI ZAPOMNIANYCH POETÓW
Została tylko pustka w kształcie zera,
Upadek w czarny mrok, w otchłań nicości,
I jeszcze kartek stos, zeszytów sterta,
Ciężar, któremu nikt nie pozazdrości.
Ci, co już mieli dość przemówień mglistych,
Milczenie traktowali jak wygnanie,
I tylko papier, który ścierpi wszystko,
Ich gorzki żal i ból nocami wchłaniał.
Wymowa losu, mętna, nieudolna,
A słowa, wiersze – tylko tłumaczenia,
Niepowstrzymana próba przeczuć wolność,
W kajdanach kłamstwa, wśród więziennej czerni...
A potem? Co jest tam, za cienką kreską,
Która w oddali tkwi nieodwracalnie?
Oni, objęci kwarantanną ziemską,
O tej marności nie myśleli wcale,
A choćby mały ślad zostawić tego,
Że żyłeś i myślałeś nie daremnie...
Cóż, wiosna przyszła, popatrz, jaka piękna!
Lecz słyszysz jak szeleszczą kartki nieme?..
* * *
My komuś tylko się śnimy...
Ulica jak widmo ze śniegu.
Szare okruchy zimy
ciężko spadają z nieba.
Gęba rdzawego wozu.
Mur betonowej płyty.
Sto stopni gęstego mrozu
Skuły biegun ukryty.
Życie kotwicą czepną
pogrąża się w morze spokoju,
w mieszkania, gdzie cicho i ciepło,
w szklankę z gorzkim napojem,
i w czarną otchłań mordowni,
i w białą płaszczyznę papieru...
A tam — wszystko jedno. Zapomnij.
My śnimy się komuś na pewno...
* * *
Przyjaciołom z zespołu Folk Forever
Kryształy dźwięków, srebro słów jak świat prastarych –
Bezcenne skarby z dawnych snów nam pozostały.
Zapłacze flet i setki lat jak ćmy odfruną,
I znowu wolnych stepów wiatr gra w dźwięcznych strunach.
Ze szczytów gór odpowie chór, zejdzie lawiną,
Potokiem nut strumienie wód na ziemię spłyną.
I szeptem traw, i gromem gam zabrzmi głos ciszy,
I płacz, i śmiech w tysiącach ech ziemia usłyszy.
Klawisze wrzą i struny drżą i dusza śpiewa.
Niech żyje muzyka ludowa! Folk forever!
„DO POETÓW I INNYCH''
A jesień kosi trawę zimnym deszczem
Już zżółkłą ale wciąć ze śladem lata
wiatry w koronach sennych drzew szeleszczą
i zagubiony ptak nad polem lata.
Opadną liście hojnym urodzajem
i spłoną na ogniskach jak na stosach
A z nieba płatki srebrne już spadają,
i lśni przejrzysty szron na zimnych wrzosach.
Przez grubą warstwę betonowych nocy
Nagle zrozumiesz, że już nie ma mocy,
Niebiańskim cyrklem koło zatoczone.
I twój horyzont smutny jest i pusty
Lecz powtarzają wciąż cierpliwie usta:
„Bóg jest okrutny, tak już przeznaczono...
FABRYKA OBŁOKÓW
Mieszkam obok fabryki obłoków.
Biała para co rano z kominów leci
i nad ziemią szybuje wysoko,
dotykając błękitu zaledwie.
Ludzie z nor co rano wyłażą
i do pracy codziennej idą –
do fabryki łez, do przetwórni marzeń
do urzędu tęsknoty, na giełdę wstydu.
Ja w tym tłumie ponurym płynę
jak i wszyscy – handlować losem,
a tym czasem z wielkiego komina
lecą, lecą obłoki w niebiosa.
Lecą, lecą obłoki daleko, daleko,
lecą hen od ludzi i czego tam jeszcze...
Żeby tam za górami w koronach ze śniegu
ich opłakać czarnym skażonym deszczem.
INTERCITY
Pociąg, WARS. W białych smugach za oknem błękitne niebo
Piją piwo i cieknie męska biesiada nieśpieszna
Smaczny zapach kiełbasek, świeżego białego chleba
Koła tłoką po torach i tną na kawałki przestrzeń
Oto znany aktor żartuję w wesołej kompanii :
Mówi: „Lubię Kobzona, lecz śpiewu jego nie znoszę...
Oto wchodzi konduktor przejrzystszy od fatamorgany i
Mówi: „Pan spektakl oglądał? Bilecik poproszę...
Oto ja. Ze zdumieniem patrze, jak w tempie zwolnionym
Tam za oknem się wiją obłoki i pole zieleni,
I minuty płyną tak długo, jak wieków miliony,
No a pociąg robaczkiem zielonym pełznie po ziemi...
I nie zdążysz obejrzeć się – sto albo dwieście
Lat odleci i zniknie na zawsze bez śladu...
Do przestrzeni wagonu tak dużo czasu się mieści,
Ale peron się zbliża, hamulce skrzypią i pora wysiadać...
WIEDŹMA
Medium... wiedźma... Miodowe gałęzie unosi
taje w ciemności komety śladem tajemnym
duszę mrożąca tajemnica rzeczy i istot.
To co wieszcze w tym co istnieje porusza się mgliście
otchłanią słów-niedomówień wabi i błyszcze
niby odłamki słońca w studni głębokiej...
Z PAMIĘTNIKA
Pół dnia minęło. Nie skończono spraw.
Lecz lekkie kartki książek trzepotliwych
Ledwie słyszalnym szmerem cichych traw
Dotknęły duszy. Ale nie olśniły.
Przez pozostały z zimy w oknach kurz
Wiosna porusza pokój promykami.
I po co przyszła zza dalekich mórz?
Po co tak głośno brzęczy strumykami?
I nadal błądzić w lochach ciemnych słów,
Jak liczby wyliczając prawdy w męce,
Rzemiosło tępe doskonalić znów i znów.
Marzenie puste, nieuchwytny cień -
Rozłożyć sztukę po szufladkach sensu.
Ale skończona gra. I minął dzień...
* * *
Popatrz: wewnątrz próżnej twej obrazy
Bezgraniczna kryje się udręka.
Samotności już zmęczona ręka
Dziwne pokazuje ci obrazy.
Otóż to nazywa się seansem
Z daremnymi rozstawania się darami.
Lata bezlitośnie odebrały
Zmarnowaną twą ostatnią szansę.
Pusto i przestronnie niby w próżni.
Krzyż i zmartwychwstanie — wszystko później.
Teraz — tylko droga, hańba, ból.
A za ścianą jak ten szczur domowy
Uczeń bazgra list anonimowy
I ruletka drażni dzwonem kul...
KOŁYSANKA NA BEZSENNOŚĆ
Cicho, cicho cieknie noc…
Długo długo trwa bezsenność…
Twarde łóżko, szorstki koc,
oczy okien patrzą w ciemność
Sączy sekund sypki piach
wieczność, której nikt nie przebrnął.
Księżyc na sąsiedni dach
stoczył się monetą srebrną.
Nadaremnie snujesz nić
starej bajki na dobranoc:
nie pomaga nic a nic –
sen na dobre odebrano.
Skrada się północny skrzat,
skrzypi drzwiami i podłogą,
mroczne cienie długich szat
wypełniają duszę trwogą.
Kocie łapki lepkich snów
tuż nad ranem dotkną powiek,
obcinając nitkę słów,
żeby zasnął wreszcie człowiek.
A nad światem wstaje świt,
a nad świtem – wszechświat świeci,
we wszechświecie – dusza śpi…
I nie myśli już o śmierci…
* * *
Wszechobecny kurz pada na podłogę,
krąży nad posadzką niczym szary śnieg.
Zasypuje kurz życie nasze srogie
jak w niemrawym śnie zwalnia czasu bieg.
Karaluch nieśmiały pozostawił ślady,
zanim noc nastąpi — zniknie cienki trop.
Bury kocur śpi w jaskini szuflady.
Rzuca cień na ściany światła szary snop.
Czy to sen, czy jawa? Czy to nocna mara?
Głowy kwadratowe, mętne kształty ciał...
Pod kurzem się porusza papieru czysty arkusz
Obudził się, otrząsnął, znieruchomiał... Zmarł.
* * *
Już jesień mknie do Indii,
już prawie zima mglista.
Układasz myśli w linii
ostatniego listu.
Za próżne swe cierpienia,
za swoją prawdę marną
za usprawiedliwienia -
zbawienna otchłań czarna.
I wszystko stanie w biegu
olśnieniem przed oczami -
tyś jest i płatkiem śniegu,
i wiatrem, i drzewami...
MARTWA URODA
W lustrach bezwzględnych odbita uroda
nieosiągalna, jak biegun północny,
jak zakazane trujące owoce
w zaczarowanych ogrodach.
Bezkres przestrzeni pustego pokoju,
ciemne otchłanie perfidnych zwierciadeł,
ciepło żarówek i chłód prześcieradeł
cierpień i ran nie ukoją.
Obróć się, popatrz: przyszłość i przeszłość
straszne i piękne wciąż patrzą w lustra,
nieosiągalne, jak zimna i pusta
martwa uroda – sztuczność i wieczność…
* * *
A jednak najlepsze jest to, co przemija
Jak czas niewidocznie, jak sen niewidzialnie...
Tak w przejściu podziemnym, w którym się żyje,
Wszystko jest zgoła niepowtarzalne.
Artyści, poeci, wędrowcy, magowie,
Dźwięki niezgodnej muzyki i śpiewu...
Czy da się zatrzymać ten świat kolorowy
Na przypadkowej kartce papieru?
* * *
Małpka miota się po klatce
Głupi karzeł absurdalny.
Nie ma sensu w tej zagadce
W węźle tym nierozwiązalnym.
Przez marzenia oszukany
Przez natchnienie porzucony
Patrzysz w otchłań kuli szklanej
Rozżalając się nad sobą.
Tylko w duszy — klatce ciasnej
Jak zabawka nakręcona
Skacze niedorzecznym błaznem
Twoja prawda bezsensowna.
* * *
Jesień i jezioro,
fali wolny bieg.
Rozrzucony w polu
leży rdzawy śnieg.
Szybki pasaż fletu,
gawron ostro szczeka...
Płynie, płynie Lete,
siwy Charon czeka.
EWOLUCJA
Małpy jakoś zmądrzały, spoważniały,
nauczyły się posługiwać okularami, zegarami,
chusteczkami do nosa i telefonami komórkowymi.
Świnie zrobiły się bardziej rozważne,
cały czas rozważają i rozważają
o zanieczyszczeniu otaczającego środowiska.
Cielęta przyzwyczaiły się przez cały dzień
wpatrywać się w ekrany telewizorów,
gdzie każdy nowy program
całkowicie zastępuje im malowane wrota.
Indyki zaopatrzyły się w teczki
i w samochody służbowe,
nauczyły się obradować
i wydawać postanowienia.
Papugi znacznie poszerzyły
swój zasób słownictwa
i zamiast wykrzykiwać tradycyjne przekleństwa
rozprawiają o nowoczesnej sztuce,
o muzyce awangardowej
i o przybyszach z kosmosu.
Ewolucja nadal trwa.
Skutki jej są żałosne:
tak mało zostało ludzi...
DZIEŃ ŚMIECHU
Wreszcie uśmiech przymierzam -
śmiechu czas już nadchodzi,
kawał prymaaprylisowy
szykuję dla moich przyjaciół.
Ja do najgłębszej studni
chyba się przedostanę,
będę tam siedział i śpiewał
to co mi się podoba.
Będę śpiewał ze studni
balladę dziwnych wydarzeń,
piosenkę o kapitanie
który przespał swój statek.
Zaśpiewam na całe gardło
marsz dla idących w miejscu,
i ze studni sąsiednich
przyjaciele mi będą wtórować.
Niech roześmieją się głusi -
to naprawdę jest śmieszne:
piosenki z głębokiej studni,
piosenki z dalekich gwiazd.
DŹWIĘK PORCELANY
Dźwięk porcelany.
Jestem bardzo znużony
przez dźwięk porcelany
który daje mi spokój
i tępy jak upór optymizm.
Dźwięk porcelany
odbity od równi sufitu
od luster wyblakłych
od ścian
kropla po kropli
wbija się w głowę
zmiesza mnie z kurzem stuletnim
żebym się stał nudnym i płaskim
jak kanapa dla gości
na których nikt już nie czeka.
Dźwięk porcelany
kłamać mnie uczy
stwarzać pozór istnienia
udawać że jestem podobny
do tych co potrafią próżnią oddychać.
To jest bardzo ciekawe
lecz ja nie zazdroszczę.
Fikus chciałby odlecieć
lecz obcięto mu skrzydła
więc pozostał na zawsze
takim nudnym i płaskim jak ja
który leży wciąż na kanapie
i już obojętnie słucha
jak brzmi słodki niby codzienna herbata
dźwięk porcelany.
STRZAŁA
Gdzie ta strzała
co nareszcie przeszyje
tyle tysięcy tomów
książek nieprzeczytanych?
Może one są tylko iluzją
imitacją rzeczywistości
wypożyczoną mądrością?
Nocne ich kartki od dawna
tylko siebie czytają nawzajem
tylko siebie nawzajem
wciąż powtarzając.
One teraz mnie nie obchodzą.
Przelotnym spojrzeniem
inną książkę kartkuję -
żółte liście jesienne.
Czytam banalną opowieść
dzienniki zeszłego lata
kronikę wiosny
na zawsze wpisanej w pamięci.
A jednak, jak odnaleźć tę strzałę
co nareszcie przebije ten lód
tylu tysięcy tomów
książek nieprzeczytanych?
ZEGARMISTRZ
Wiersz konstruuję -
mechanizm zegarowy.
Zębate koła rymów,
wahadło metrum.
Energia myśli
odliczająca czas.
Vers libre -
klepsydra.
SZTUKA MIMOWOLNYCH DOTKNIĘĆ
1.
Ciemny port zmierzchu,
wieczór smutny niby westchnienie.
Biała ćma — kartka papieru -
wyfrunęła przez okno.
Jasne skrzydła snu.
Reflektory nocnej taksówki -
długie stożki światła.
Kto się ukrywa w ciemności?
2.
Nagie ciało
wepchnięte w szklaną kulę
ścisnęło się jak sprężyna
w oczekiwaniu wojny domowej.
Kobieta wyszła z pokoju
cicho jak cień — tylko zapach
ledwie uchwytny
krąży.
3.
Samolot jasnym krzyżykiem
błysnął i znikł.
Nad lasem
zmierzch gęstnieje.
Jeż
wyszedł na ścieżkę z traw.
Nagle
huk ciszę poruszył.
4.
Fale kołyszą się ociężale.
Ławica przybrzeżnych meduz
słabo widnieje w wodzie.
Blaskiem mosiężnym lśni niebo.
Zdechły delfin
na gorących kamieniach
jak statek rozbity.
5.
Upalnie.
Żółte kamienia jak postumenty
niezrealizowanych pomników
promieniują beznadziejnością.
Tylko znak wskazujący -
czarny szkielet żyrafy
która spłonęła
na tle żółtego.
6.
Mistrz melodii
szybko odchodzi.
Oto już i nie słychać
jego pośpiesznych kroków.
Scena pusta.
Samotny fortepian
Otworzył usta
w zdumieniu.
SNY
1.
Rzekomy niemy opowiada kawały
błaznuje strasząc. Dużo zdziwionych.
Na granice dozwolonego i przyjemnego
kwitną oczy szpiegów.
Pyszny bukiet on przyniósł do tego domu.
Gości w żałobie. W powietrzu poranka
rozpływa się słabość.
2.
Kobieta
niby ogień gazowego palnika
konwulsyjnie pulsując w tańcu
gwałtownie zamienia się
w zwęgloną kartkę
nieprzeczytanego listu.
3.
Przestrzenna niedoskonałość
odczuwa się jako swędzenie,
iluzja męczącego uczucia lotu
w nieistniejących mięśniach
amputowanych skrzydeł.
2.
Środek wieku -
szare i beznadziejne średniowiecze.
Embriony kłamstwa, poczwarki lęku
roją się w gnoju losów ludzkich.
Ambystomy i aksolotle -
czarne ziemnowodne czasu rozpaczy.
5.
Czerwony ryj byka.
Długi bieg po pustych korytarzach.
Minotaur się zbliża.
Czy warto było się budzić,
żeby znów trafić do tego koszmaru?
6.
Jak nisko planety
w południowym niebie...
Jaskrawe baloniki na tle błękitu -
granatowe, zielone, fioletowe sfery
z niewyraźną powłoką chmur,
z cienką siecią kanałów.
W mieście panika.
Inwazja jest nieuchronna.
7.
W zamku-zwierzyńcu leśne potwory
stoją w kartonowych pokoikach-stajenkach
ze słomianą podłogą, z niskimi drzwiami.
Ich obecność zgrozą tkwi w pustce
ścian niezamieszkałych.
Jeden z nich już na progu.
Imię jego — Ranny Łoś.